W  KUBRYKU

Zajrzyjmy do środka typowego kubryku na dużym żaglowcu z początku XX w.
Po obu stronach niewielkiego pomieszczenia wzdłuż burt biegną koje, połączone ze sobą. Pośrodku widać zwykły, sosnowy stół, obudowany wokół dwóch pilersów, a z jego każdej strony proste, drewniane ławy. Nad stołem świetlik, przy przedniej ściane, blisko stołu, piecyk z żelaznej blachy. Wnętrze rozjaśnia dodatkowe światło, które wpada przez bulaje nad kojami i wydobywa dalsze szczegóły - koncertinę na ścianie, wiszące sztormiaki, skromny obrazek, fotografię, marynarskie skrzynie pod kojami.
Wyposażenie niemal spartańskie, ale widać, że jest czysto i schludnie. To wrażenie potęguje zestaw kolorów - lśniąco białe ściany i sufit kontrastują z ciemnym brązem koi.
Taki był obraz dla oczu, ale atmosferę kubryku tworzył również zapach. Cóż to była za fantastyczna i niepowtarzalna mieszanka! Wonne potpourri zapachów, które odeszły wraz z tamtym światem. W kubryku pachniało sklepem towarów kolonialnych, kuźnią, magazynem cieśli i warsztatem szkutniczym. Czuło się zapach suszonej kaszy, gotowanego mięsa, suszących się lin włókiennych, parafiny, wełnianych koców, pokostu. Dolatywał zapach tytoniu i farby, mydła, kawy, gorących sucharów, wosku i płótna żaglowego. A do tego zapach tekowego drewna i mahoniu, świeżo piłowanej sosny, mokrej rdzy i pleśni i najwspanialszy ze wszystkich zapachów świata - zapach świeżo pieczonego chleba.

Ten sielankowy opis wzbudzi zapewne - i słusznie - nieufność osób obeznanych bliżej z warunkami życia dawnych żeglarzy na morzu. Prawda. Trzeba dodać koniecznie, że bywały kubryki, które z powyższym obrazem nie miały nic wspólnego - prawdziwe nory, wiecznie brudne, mokre i cuchnące - przekleństwo marynarskiego żywota. Tak było na początku historii wielkich żaglowców, tak było jeszcze wiele lat później na statkach wielorybniczych.
Symbolem takich kubryków było na przykład słynne "ośle śniadanie" (donkey's breakfast), czyli worek z juty wypchany sianem lub słomą, który kupowało się u shipchandlera w drodze do portu, i który służył jako materac. Jeśli padało, takie posłanie ciągnęło wodę jak gąbka, nie mówiąc o tym, że pod koniec rejsu słoma zwykle kruszyła się i cały materac był twardy jak kamień - nierzadko pełen robaków. W ogóle robactwo, a zwłaszcza pluskwy, było przekleństwem dawnych żaglowców. W czasie postoju w porcie często zatykano wszystkie otwory statku od zewnątrz, załoga schodziła na ląd, a w kubryku i innych pomieszczeniach palono siarkę - niestety, w rzadko skutecznych próbach pozbycia się owego paskudztwa.

Taki był kubryk - dom marynarza na morzu.

W kubryku bywały także kobiety. Kiedy z obawy przed dezercją, zwłaszcza po długim rejsie, załogi nie spuszczano na ląd, zezwalano wchodzić na pokład kobietom, które mieszkały i żyły z marynarzami praktycznie przez cały czas postoju. Gdy rano bosman sygnałem pobudki podrywał ludzi do pracy, zaraz potem śpiewnie wykrzykiwał:
- Zwijać hamaki chłopcy, żywo, i do sprzątania! Pokaż nogę, ...każ nogę!
Na tę komendę każdy pozostający w hamaku musiał wystawić nogę. Po kształcie i owłosieniu kończyny bosman mógł od razu stwierdzić, czy w hamaku wyleguje się zaspany bumelant, czy też jego "gładsza połowa"...

OPRACOWANIE: "BAKSZTAG"
opis zaczerpnięto z książki: Marek Siurawski - "Szanty i szntymeni"

Strona główna / Życie na żaglowcach / W kubryku