"- Najprawdopodobniej najlepszym źródłem informacji z tej dziedziny
byłby Jean Boudriot" - ostatnio tak
poradziłem przyjacielowi, który męczył się z problemem wczesnofrancuskich
jednostek żaglowych.
"- John kto?" - zapytał, zmuszając mnie do krótkiej odpowiedzi.
Nieumyślnie mój przyjaciel zainspirował mnie do napisania tego artykułu, który jest
pobieżnym profilem, a przynajmniej częściową odpowiedzią na jego pytanie - to samo,
które ja sam komuś zadałem dwie dekady wcześniej.
Wówczas to ja szukałem informacji, czegokolwiek co pomogłoby mi w dokładnym
zobrazowaniu okrętu flagowego Johna Paula Jones'a - BOHNHOMME RICHARD.
Zatelefonowałem więc do Boba Sumrall'a, kustosza od modeli w Muzeum Akademii
Marynarki Wojennej USA w Annapolis, w stanie Maryland. Niewątpliwie RICHARD
był najbardziej znamienitym okrętem pod banderą amerykańską podczas jej Wojny o
Niepodległość, ale ponad dwa wieki później, okazał się być najbardziej zagadkowym.
"- Uważam, że twym najlepszym źródłem wiedzy na ten temat będzie Jean
Boudriot" - odpowiedział. "- To jedyny facet, który mi przychodzi na myśl, kto mógłby ci
pomóc".
"- John kto?"
"- Buu-d-rioo" - przesylabizował jeszcze raz galijskie samogłoski.
"- On wie więcej o
zagadnieniach francuskiej marynarki ery żagla, niż ktokolwiek inny."
Powiązanie to miało
sens. RICHARD był francuskim, uzbrojonym statkiem Kompanii Wschodnioindyjskiej,
zwodowanym w 1765 jako DUC DE DURAS. W 1779 został przebudowany i
wydzierżawiony Jonesowi dla Amerykanów przez Louisa XVI. Został zatopiony jeszcze
tego samego roku, w kilka godzin po sławetnym zwycięstwie nad angielskim HMS SERAPIS.
Ta świętowana akcja została wielekroć odmalowana z wyobraźnią, ale nigdy
przez kogoś, kto wiedział jak rzeczywiście wyglądał RICHARD. Nikt też z
amerykańskich historyków, którzy szukali informacji na ten temat we Francji, nie
opracował żadnych wiarogodnych opisów czy planów tej jednostki. Czy możnaby
skontaktować się z Boudriot'em w tym celu?
"- Z pewnością nie po angielsku, bo ja zapytałbym go już o zidentyfikowanie kilku
francuskich modeli w naszej kolekcji. Ale on mówi tylko po francusku. A jak Twoja francuszczyzna?"
Odpowiedź - "gorzej niż na poziomie odczytywania tytułów w spisie" - wydawała sie
dyskwalifikować mnie z mety, odsyłając mnie do przebadania istniejącego materiału w
jez. angielskim. W końcu, gdy okazało się że takiego po prostu nie ma, kilka niezwiązanych z
tym tematem pytań sprowadziło mnie do innych autorytetów - wszyscy wychodzili z tą samą
radą "Lepiej zapytaj Boudriot'a, co o tym myśli".
Tak więc okazało się, że nie pozostawało mi nic innego, jak tylko napisać list przez
ocean do tego wydającego się być niezastąpionym Francuza, i zatrudnić tłumacza do
ewentualnej wymiany korespondencji. W liście załączyłbym me pytania wraz z
rysunkiem czegoś, co - miałem nadzieję - wyglądałoby jak BONHOMME RICHARD.
Zdawałem sobie sprawę, że będę musiał poczekać długo na odpowiedź.
"- Wątpię, czy w ogóle on ci odpowie" - zawyrokował jeden z pesymistów.
Pierwsza z - jak się później okazało - wielu długich odpowiedzi nadeszła po dwu
tygodniach - starannie skreślony list napisany przez nikogo innego jak Jeana Boudriota
we własnej osobie. Była ona na kartce papieru z ryciną przedstawiającą sowę. Po
przetłumaczeniu okazało się, że są tam w kolejności odpowiedzi na zadane pytania, z
odnośnikami do odpowiednich tekstów źródłowych dla kazdego z nich. Przeważnie
tyczyły się one książek, które napisał sam Jean. Załączono listę wydawniczą tytułów
Boudriota.
A co do mego starannego rysunku BONHOMME RICHARD'a, to okazało się,
że przypomina on bardziej okręt angielski niż francuski. Jego rada - "przestudiuj
francuskie okręty z tej epoki, zaczynając od jego własnej pozycji "Le Vaisseau de 74
Cannons" (Okręt 74 działowy). Zauważyłem, że były to cztery tomy pod tym tytułem,
wszystkie na temat jednego okrętu, wszystkie gabarytów 23 x 30 cm i odpowiedniej
grubości. I oczywiście - wszystkie bardzo drogie!
Również wszystkie bardzo ciężkie, co zauważyłem gdy przybyły do mnie w dużym
pudle, które trzeba było podjąć z poczty. Cztery masywne tomiska, których nie sposób
było czytać! Z mieszanymi uczuciami rozpakowałem je, przerzucając strony pierwszego
z nich. Był dosłownie nadziany najprzeróżniejszymi ilustracjami. Miał z tuzin lub półtora
składanych stronic z drobiazgowymi planami, niewątpliwie ukazującymi niesłychany
proces badawczy za sobą. Do tego masa wyjaśniających, idealnych rysunków w
perspektywie i notatek na marginesach. Wszystko wyglądało jak jakiś wizualny
przewodnik do budowy francuskiego okrętu 74 działowego z 1780 roku.
Po tekście i tablicach ukazujących koncepcje okrętu (administracja marynarki
wojennej, doki stoczniowe, planowanie, projekt i rozrysowywanie), zaczęła się wyłaniać
ilustrowana opowieść z gromadzeniem materiałów i ich rodzajów, po czym budowa
pochylni i bloków kilowych. Perspektywy rysunkowe na podwójnych stronicach
ukazywały podnoszenie wręg, elementów rufowych, po czym resztę ożebrowania z, po
kolei, pokład po pokładzie, z wieloma rzutami wszystkiego. W końcu poszycie kadłuba,
system wbijania gwoździ, uszczelnianie i... voila, kompletny kadłub. Całość na 164
stronicach, plus plany, przeważnie w skali 1/72.
Wiekszy tom II opisywał wyposażenie kadłuba. Znów w ustalonym porządku, od
pokładu do pokladu, z uwzględnieniem najprzeróżniejszego umeblowania, dodatków,
ornamentacji czy balastu. Były tutaj plany wszelkiego rodzaju maszynerii, od kabestanów
do pomp, były tutaj rysunki dział, ich oprzyrządowanie i wyposażenie, narzędzia stolarza,
detale różnych rodzajów łodzi okrętowych, itd, itp...
Jeszcze wiekszy tom III został poświęcony na omówienie omasztowania, ożaglowania,
ruchomego i stałego takielunku, narzedzi i procedury ich fabrykacji, użycia i utrzymywania
tego oraz wprowadzenie figur ludzkich (przez innego artystę) do tego świata skądinąd
czysto architektonicznych perspektyw Jeana Boudriota.
Największy ze wszystkich tom IV to oszałamiająca kolekcja 394 stron, plus
kolorowe ryciny ilustrujące umundurowanie każdego na pokładzie - od kapitana do
chłopca okrętowego. Pokazano całkowity przekrój społeczeństwa okrętowego w ich
codziennych obowiązkach; kucharz krzątający się wokół swego pieca, załoga puszkarzy
zgromadzona przy swym przynależnym dziale, oficerowie wykonujący swe obowiązki w
messie okrętowej, kapitan siedzący przy swym biurku i piszący coś wśród umeblowania
swej kajuty, jego skrzypce i smyk wiszace obok na ścianie.
Po przeglądnięciu końcowych mniej więcej 200 stron (o manewrowaniu okrętem,
ewolucjach w bitwie, nawigacji, sygnalizacji i innych pozostałych sprawach tyczących
okrętu) odniosłem wrażenie, że ktoś na podstawie tych książek mógłby zbudować taki
okręt, wyposażyć go, żeglować nim i nawet walczyć na nim, gdyby miał takie pragnienie.
Znajomość tematu manifestowała się na każdej stronie, wzbudzała nabożny szacunek,
była bez mała niemożliwa do wyobrażenia w swej głębi. Nie potrafiłem sobie nawet
wyobrazić (wtedy i dziś) jakiekolwiek inne dzieło z dziedziny marynistyki, które
traktowałoby o okręcie w sposób tak kompletny a jednocześnie tak porywający.
"- Chociaż nie jest to dokładnie ten sam okręt, o którym pan pisał" -
napisał Boudriot w notatce - "to jeśli pan zrozumie ten, pomoże to panu w znacznym
stopniu zrozumiec i BONHOMME RICHARD'a."
I tak się stało, chociaż nie w takim stopniu, w jakim to uczynił sam Boudriot na
przestrzeni następnych pieciu lat. Na początku, czując się szczęściarzem że znalazłem
takiego oto nauczyciela, zasypywałem go pytaniami. Te zawsze były odpowiadane,
zawsze osobiście, w ręcznym piśmie, czasami z załączonymi fotokopiami z materiałem
żródłowym; powoli wzrastała ilość materiału, który miał być przetłumaczony. Wkrótce,
czując się przytłoczony informacjami i zagubiony, poprosiłem o spotkanie osobiste.
Gdybym poleciał do Paryża z tłumaczem, czy spotkałby sie ze mną? Tak, jeśli podeślę
mu konkretne pytania z góry. Kiedy samolot mnie niósł ponad Atlantykiem do spotkania
z tym Galijskim geniuszem, który przejął już tak dużo z mego życia i budżetu,
zastanawiałem się, kogo napotkam.
Okazał się być eleganckim dżentelmenem, w nienagannie skrojonym
trzyczęściowym garniturze, ku końcowi (wydawało mi się) piećdziesiątki. Miał klasyczną
fryzurę w stylu napoleońskim, średniego wzrostu, bystrego wzroku, z niewzruszonym
poczuciem humoru i szerokimi zainteresowaniami. Wrażenie było takie, jakby to był
ktoś w rodzaju wyidealizowanego wujka, jakiego każdy powinien mieć... totumfacki, ale
jednoczesnie w każdym calu biznesmeński, zorganizowany, pogodny i zrozumiały.
W sprawie DURAS/RICHARD'a poczynił kilka docieczeń w pewnych archiwach
i zlokalizował plany innych statków Francuskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej z
podobnego okresu i klasy. Jeden z nich, statek siostrzany DUC DE DURAS, tego samego
szkutnika. To w jego odczuciu, było kluczem do rekonstrukcji. I tak sie stało, ale nie
przed ponownym utonięciem jego miotającego sie w tajnikach złożoności językowych i
konstrukcyjnych studenta, co objawiło się ponowną wizytą w Paryżu w następnym roku
z kompletem kolejnych pytań (nadesłanych wstępnie) i kolejnym tłumaczem.
"- "Pan Boudriot uwaza, ze nie jest mozliwym odtworzenie przez pana
rekonstrukcji - to była zła wiadomość. Ale dobre wieści zapierały oddech "- On
zdecydował się zrobić to sam. Powiada, że zajmie mu to około roku czasu. Zrobi około 30
arkuszy planów, ale będzie potrzebował wszelkiej dokumentacji jaka jest w rękach
amerykańskich odnośnie detali RICHARDa pod Jonesem."
Odnośnie mych innych, mniej ważnych pytań, przygotował pokaz slajdów w celu
łatwiejszego zrozumienia tematu, ale także w celu właściwego wyjaśnienia nomenklatury
francuskiego modelu muszkietu marynarki wojennej z roku 1779."- Musielibyśmy
przeegzaminować konkretny oryginał(!). Byłoby to możliwe, gdybyśmy spotkali się z
nim następnego dnia w Musee de lArmee przy grobie Napoleona.
Drogi Czytelniku, jeśli jesteś anglo-saskim turystą w Paryżu, wyobraź sobie
zaskoczenie napotkania na schodach tego narodowego przybytku trzaskajacego
obcasami, umundurowanego pułkownika wraz z dwoma strażnikami ceremonii w pełnej
gali, salutujacym Tobie. No może nie Tobie, ale raczej panu Boudriot'owi, który jest, tak
się szczęśliwie składa, przewodniczącym Rady Muzealnej. Wewnątrz oczekuje go
więcej pozdrowień niż innych, plus orszak biało odzianych pomocników, zamykajacych
ten pochód zdążający do uprzednio otwartej gabloty z muszkietem okrętowym z mego
pytania.
"- Ahh" - westchnął Boudriot, zaczynając pracować ze śrubokrętem podanym mu
niczym jakieś narzędzie chirurgiczne. "- Tu widać anomalie tego konkretnego modelu."
Rzeczywiście, zauważyliśmy je dzięki tej tak charakterystycznej dla Boudriot'a
drobiazgowości.
Potem odbyliśmy spacer do kilku godnych zainteresowania rzeczy w pobliskim
Musee de la Marine, po drugiej stronie rzeki (gdzie Boudriot jest również członkiem
Rady Muzealnej), a następnie inny spacer starymi uliczkami Paryża, wzbogacony
komentarzami naszego przemiłego przewodnika na temat wieku niektórych budynków.
Później sie dowiedziałem, że Boudriot - uznany historyk szkutnictwa - był również
wykształcony w zabytkowej architekturze. Przeżył lata II wojny św. w szkole, studiując
sztuki piekne, ale też architekturę. W latach powojennych stał się głównym partnerem w
swej własnej firmie architektonicznej.
Po napisaniu pionierskiej serii książek o starożytnych francuskich broniach
militarnych, uzyskał szeroki rozgłos i respekt, ale i to miało się zmienić. Ponieważ jego
studia nad książką o artylerii musiały uwzględnić działa okrętowe, Boudriot naturalnie
musiał wyjaśnić w detalu m.in. i to, na czym one stały, co oznaczało drobiazgowy
opis okrętu. Potem pojawiły się najróżniejsze typy okrętów, które wywindowały
Boudriot'a na szczyty szkutniczego kreślarza/historyka/archeologa.
Poświęcił się studiowaniu architektury marynistycznej Francji z okresu XVIII
wieku, który był zenitem jej rozwoju w tym kraju. Stał się również własnym publicystą i
rozpoczął wydawanie tytułów ze swej słynnej serii: Collection Archeologie Navale
Francaise, przechodząc na emeryturę w architekturze w 1980 roku. Dowiedziałem się z
radością, że wszystkie cztery tomy epicznego dziela "Okręt 74 działowy" mają się w
końcu ukazać w tłumaczeniu na angielski, po wydaniu publikacji o BONHOMME
RICHARD w obu językach: francuskim i angielskim. (Wszystkie są nadal w druku.)
Wznieśliśmy toast za te projekty w mieszkaniu Boudriot'a, na Trocadero. Jego
dom w Paryżu to penthouse na 9 pietrze budynku, który sam zaprojektował,
usytuowanego na skarpach przy Sekwanie, niedaleko od swego formalnego biura, Musee
de la Marine. Okno z widokiem pokazywało cały lewy brzeg miasta, z Wieżą Eiffel'a na
pierwszym planie, panorama ku południowi zamazywała się we mgle w dali, jak na
obrazie Verneta. W dekoracjach wnętrza dominowały wypolerowane regały pełne
skałkowej broni palnej, hełmy kawalerii napoleońskiej i niepasujące do wszystkiego,
miekkie, jakoś cywilnie wyglądające dzieła w wykonaniu samej pani Boudriot, która z
uśmiechem nalewała nam luksusowego wina cabernet, podczas gdy jej mąż objaśniał
rzeczy, które teraz trzeba było zrobić.
Praca ta wymagała następnej wyprawy do Francji, plus włączenie doń innych
badaczy amerykańskich, jak również kluczowego Anglika i współpracownika Boudriot'a,
Davida Robertsa - eksperta/tłumacza, którego znajomość technicznego i archaicznego
francuskiego otwierała wrota pracom Boudriot'a dla świata angielskojęzycznego.
Kiedy wreszcie projekt był zrobiony (dokładnie wg. harmonogramu
wyznaczonego przez naszego mentora) i opublikowany (podobnie), odczuwało się
wrażenie, że Francja dała Ameryce ten statek dwa razy - po raz pierwszy przez Ludwika XVI
w 1779, i teraz w 1987 przez Jeana Boudriota. Ale to nie było wszystko. Znalazł on
(wśród swych innych projektów) i czas na rozwiązanie długotrwałego problemu
nękającego Boba Sumrall'a w zidentyfikowaniu modeli okrętów francuskich w
kolekcji Muzeum Akademii Marynarki Wojennej USA.
W końcu żal mi było ujrzeć finał tego naszego projektu. Będę za tym
nauczycielem tęsknił, nie mając już więcej pytań do niego, tylko teksty do
przetłumaczenia. Za tym nauczycielem, którego na dobrą sprawę nie było mi dane
poznać. Przez lata odpowiedział on na wszystkie zagadnienia techniczne, które przed
nim postawiłem, ale przecież były inne, bardziej subiektywne pytania, na które nie było
miejsca w naszych tłumaczonych rozmowach.
Trzynascie lat później pojawiła się szansa na zapytanie o nie, jeśli on zezwoliłby
na wywiad o sobie i swych pracach na łamach magazynu "Wooden Boat". Jego starannie
napisana ręcznie odpowiedź nadeszła pocztą. Nie było w niej ani "nie" ani "tak", ale
zapytanie: "jakie były pańskie pytania?"
Poznałem Boudriot'a wystarczająco, żeby wiedzieć, że on lubił precyzyjnie
postawione pytania historyczne, które mogłyby być odpowiedziane za pomocą planów,
slajdów i dokumentów. "- To człowiek starej daty, nie lubi mówić o sobie i jest bardzo
skromny" - ostrzegał mnie David Roberts - "- Nie ma prawie żadnego osobistego
biograficznego materiału o nim."
Gryzłem swój ołówek. W jaki sposob on odbierze pytania w rodzaju: "Jak się panu
udało, jako amatorowi bez naukowego tytułu, wznieść prezentacje historii
marynistycznej do wymiaru ponad wszystko podobne kiedykolwiek przedstawiane?
Jakimi środkami, z jaką pomocą i w jakim celu?"
Na szczęście, były jeszcze inne pytania obiektywne i wystarczająco tych
technicznych, żeby uzasadnić - miałem nadzieję - kolejny wywiad. Modelarz Eric
Ronberg, Jr. chciał wiedzieć, jakie francuskie teksty źródłowe mogłyby dostarczyć
informacji na temat wczesnoangielskich praktyk wykreślania wręg, a Grant Walker,
zrzeszony badacz w Muzeum Akademii Marynarki Wojennej USA chciał mieć
charakterystykę Boudriot'a o zasadniczych różnicach między pracami dwóch wybitnych
XVIII-wiecznych francuskich szkutników, inżynierów Sane'a i Forfait'a.
Peter Spectre chciał wiedzieć, jakich satysfakcji i kłopotów Boudriot
doświadczył jako własny wydawca, a publicysta "Wooden Boat", Matt Murphy był
zainteresowany tym, jakich Jean miał nauczycieli. Wiedząc również, że jego prace
były w trakcie, zastanawiałem się, czy wykonano jakiekolwiek repliki wg. jego
monografii. Jakie były jego obecne projekty i plany?
Przyszła zgoda na spotkanie, ale ja myślałem o innych pytaniach, nawet w
powietrzu między Halifaxem a Paryżem. Przepryskujac ponad Reykjavikiem w
odrzutowcu Icelandair, rozpieszczany na wygodnej wysokości ponad brutalnym morzem
gdzie kiedyś żeglowali Wikingowie, zapamietałem aby zapytać o zdanie Boudriot'a na
temat roli statków Norsmenów w rozwoju północnoeuropejskiego szkutnictwa. Czy ten
kadłub nie był wspólnym ich przodkiem?
Miały się odbyć dwa wywiady, tym razem z udziałem dwóch ekspertów tłumaczy,
Bernarda i Michele Cadoret, wieloletnich wydawców i publikatorów (między innymi)
magazynu "Le Chasse-Maree" - duchowego kuzyna "Wooden Boat" we Francji. Bernard
współpracował z Boudriot'em wcześniej, asystując przy pierwszym tomie "Okretu 74
działowego". "- Jestem zapalonym miłośnikiem Boudriota" - przyznał się. Moja żona,
Kerstin także pojechała ze mną żeby dodać własne odczucia do czegokolwiek o czym ja
bym zapomniał.
Spotkanie odbyło się w piwnicznym biurze Musee de la Marine. Mamy dwie i pół
godziny czasu zanim nasz gospodarz ma przemawiać w auli muzealnej - jeden z jego 26
wyznaczonych wykładów w tym roku. Po radosnym choć krótkim przywitaniu, Boudriot
prowadzi nas do stołu i zaraz przechodzi do sprawy, odpowiadajac na pytania na liście.
Zaczynając od najwygodniejszego z pytań technicznych, wyraża zdziwienie że
ktokolwiek w Ameryce jest zainteresowany w porównywaniu prac dwóch dawno już
nieżyjących francuskich architektów marynistycznych, ale z zadowoleniem przedyskutuje
względne zasługi inżynierów Sane i Forfait'a, z referencjami, notkami biograficznymi i
we wszelkim szczególe. Pytanie techniczne Ronnberg'a odnośnie możliwych francuskich
źrodel o XVIII-wiecznych angielskich praktykach wykreślania wręg, wywołuje odstąpienie
do tematu oraz opinie Boudriot'a, że te procedury w obu krajach były w zasadzie takie
same. To prowadzi do skomplikowanej dyskusji obejmujacej całą ewolucję architektury
marynistycznej, od szkutnika jako projektodawcy, do projektów
konceptualistów-matematyków.
Udaje mi się przerwać czymś, co wydaje mi się pokrewnym pytaniem - jego
opinia na temat przodkowej roli kadłuba Norsmenów w europejskiej architekturze
marynistycznej. "- Nie mam pojęcia; to nie moje pole zainteresowania" - to jego krótka
odpowiedź zanim zacznie dyskusje o rzeczach, które leżą w jego kompetencji: flota
Colbert'a, początek rysunków rzutów ortograficznych, stworzenie w 1765 projektantów
per se, czy inżynierów, których XVIII-wieczne wyliczenia matemetyczne Boudriot przełożył
na plany.
"- Ich prace były tak dokładne, że zgadzają się idealnie po sprawdzeniu przez
komputer."
Wyraża się w sposób zrelaksowany ale w długich zdaniach, dając Michele (która
dokonuje większości tłumaczenia) dużo do zapamiętania pomiędzy przerwami. Jego hołd
XVIII-wiecznym inżynierom wydaje sie odpowiadać na pytanie o swych nauczycieli, który
to fakt on sam potwierdza, po odnalezieniu tylko powierzchownej informacji ze źródel
współczesnych. To podyktowało że pracował w samotności, coś co poleca z
podkreśleniem, kładąc nacisk na ważność tak niezależności jak i zorganizowania w pracy
twórczej. "- Razem rzeczy te pozwalają na wolność" - zauważa, po czym dodaje
praktyczną mysl: "- Oczywiście, potem one muszą stworzyć podstawę". Wydaje się być
żywym przykładem swej filozofii, czego zasługą jest uzyskanie międzynarodowego
uznania plus rzadki wgląd do zamkniętych archiwów swego kraju. Wzrusza ramionami.
"- Trzema filarami mej pracy były: po pierwsze - studiowanie oryginalnych dokumentów
i planów, po wtóre - czytanie współczesnych im książek, po trzecie - studiowanie
współczesnych temu modeli. Po części badawczej przychodzą rysunki. Są one głównym
językiem w mych książkach. Tekst jest tylko dla wyjaśnienia rysunków." Jego
narzędziami są piórko Rotring'a i kalka techniczna polyestrowa.
Podczas swej kariery miał wielu współpracowników, ale nie było zespołu
redakcyjnego ani asystentów do pomocy w kreśleniu, badaniach, korespondencji czy
publikowaniu prac. Wkrótce przekonał się, że nie miał zainteresowania w aspektach
biznesowych publikowania, najął więc współpracownika do tych celów (H. Berti),
uwalniając się wyłącznie dla stwarzania swych książek.
"- Ten rodzaj autorstwa wymaga wiele więcej niż pisania i kreślenia. Istnieje jakaś
harmonia między rysunkami, tekstem i kompozycją, wszystko wypływające z tego
samego umysłu." Rozmyśla przez chwilę, dając Michele rzadki moment do nadrobienia z
tłumaczeniem, po czym uśmiecha się "- Moje książki są katedrą, której nie dane było mi
zbudować jako architektowi."
A co do ich czytelników - na szczęście byli zawsze, od początku, i jest ich coraz
więcej. Nie trzeba wspominać, że większość z nich to modelarze (Eric Ronnberg
powiedział mi, że daleko mu jeszcze do posiadania wszystkich książek Boudriot'a, ma tylko
około półtora metra zapełnionych nimi półek), ale są także inni klienci, zarówno w
Północnej jak i Południowej Ameryce, jak również w Europie i na Dalekim Wschodzie.
"- Szczegolnie w Japonii" - dodaje.
"- Okręt 74 działowy" sprzedał się w ponad 5000 egzemplarzach i jest w trakcie
czwartego wydania". Około 40 tytułów Boudriot'a znajduje się w jego kolekcji, w tym 10
w tłumaczeniu angielskim, plus mnóstwo przedruków o historycznej wartości. Do tego
dochodzi wiele tuzinów artykułów, które napisał i zilustrował dla roznych żurnali i
czasopism.
Ile tysięcy rysunków wykonał w tych latach? Czy ma o tym pojęcie? Wznosi oczy
ku górze: "- Spoglądam na wszystkie swe rysunki i stwierdzam, że to niemożliwe, aby
jeden facet mógł je wykonac." "- Tego sie nie da policzyc".
A jaka była tego nagroda? "- Ze moje prace sa czytane".
Jego celem jest bezustanny wysiłek udokumentowania złotego wieku swego kraju
w architekturze marynistycznej. "- W przeciwieństwie do wiekich katedr, żaden z tych
okrętów nie przetrwał do dziś, żeby móc być przestudiowanym. Nie we Francji. Anglicy
wydają się mieć na nie monopol." To wywołuje bardzo skomplikowaną dyskusję,
dlaczego brytyjska flota była w stanie pokonać Francuzów, a nasz nauczyciel,
zagrzewając się do tematu, zapomina przerwać żeby pozwolić Michele nadgonić, mimo
jej desperackich spojrzeń. Moje notatki na ten temat wyszły jakieś takie pogmatwane, ale
jedna rzecz jest jasna: jakość okrętów francuskich nie była gorsza, wprost przeciwnie.
Czy zbudowano choć jedną pełnowymiarową replikę z jego planów? Na razie nie,
chociaż asystował on przy budowie napoleońskiego kutra LE RENARD, również przy
LA RECOUVRANCE, szkunera z lat 1820-tych. Podkreśla, że nie miał nic wspólnego z
HERMIONE, replika (w budowie) fregaty, która zabrała markiza de Lafayette do
Ameryki. Wydaje się że zakradły się do tej budowy jakieś anachronizmy, do tego były
inne problemy. Wyraźnie nie jest on zachwycony wszelkimi replikami.
Boudriot'owi nie udało się uniknąć krytycyzmu od "historykow", jak określa
akademików establishmentu. "- Nie mam dobrej opinii wśród niektórych historyków,
którzy mnie widzą bardziej jako architekta. Ale to, oczywiscie, też jest historia".
Zastanawia sie. "- Faktycznie, w porównaniu, historyk jako taki, ma niewiele do
powiedzenia."
Przerywa nam zegar. Zbliża się czas do zaplanowanego oficjalnego wystąpienia
naszego gościa. Będzie potrzebował chwili na uporządkowanie swych notatek. Udajemy
się do auli na zasłużony odpoczynek.
Wykład zaczyna się dokładnie wg harmonogramu, a Boudriot wygląda elegancko
i wypoczęty, zwraca się do prawie pełnej sali - około trzech tuzinów dobrze ubranych
ludzi, przeważnie meżczyzn, ale też kilku młodszych kobiet. Jedna z nich pilnie pisze
swe notatki... Odnosi się wrażenie, że Boudriot jest nie tylko ich nauczycielem, ale też
dyrektorem i szefem członków zarządu.
Tematem wieczoru są urządzenia do sterowania i stery, zaczynając od slajdów z
modelu z 1780 z takielunkiem koła sterowego, po czym spojrzenie wstecz do
wcześniejszych systemów, do rumpli z poprzedniego stulecia. Dwa rzutniki pracują
jednocześnie, pozwalając na wzajemne odwoływanie się i porównywanie ilustracji.
Prezentacja jest tak wizualna, że ja mogę wychwycić wszystko bez rozumienia mowy.
Francja i Anglia kopiowały się wzajemnie. Różnych farb używano do malowania dna
kadłubów, w zależności od celów. Oto takielunek koła z 1705, bardzo wczesny, ze
zwisami, czopami i zawiasami, wyposażeniem, niczego nie opuszczono.
Boudriot przemawia autorytatywnie a zarazem zwyczajnie, pozwalając na
spontaniczne pytania z auli. To ulga pozwolić innym na stawianie pytań. Bałem się, że
harmonogram dnia wyczerpie naszego gospodarza. Nigdy nie dowiedziałem się ile
ma lat, ale musiał on zbliżać się do osiemdziesiątki.
Nie, po dalszych 90 minutach wykładu wydaje się on być odświeżonym i jest
gotowym na wieczorne party w swym mieszkaniu - przekąski, cztery dania i mnóstwo
toastów serwowanych przez uśmiechniętą Madam Boudriot. Chciałem zobaczyć jego
miejsce pracy, ale okazało się że to właśnie ten stół przy którym my jedlismy wieczerzę.
Tutaj, w Paryżu, robi on tylko niewielkie rysunki, większość jego prac jest wykonywana
w wiejskim domu w Angouleme, gdzie państwo Boudriot spędzają tyle czasu, na ile tylko
pozwoli im ścisły harmonogram wykładów i konferencji.
Następnego dnia, podczas lanczu z państwem Cadoretami, przed drugim
wywiadem, dowiedzieliśmy się, że i oni odwiedzili wiejski dom Boudriot'ów wiele lat
temu, który okazał się wierną repliką XVIII wiecznego otoczenia, ze staroświeckim
paleniskiem, piecami, narzędziami i maszynerią, wszystko to w codziennym użyciu tak,
jakby od tych czasów nie minęło ponad 200 lat.
Przybywając z powrotem do podziemnych korytarzy Musee de la Marine, tym
razem odnajdujemy naszego gospodarza kończącego wykład dla personelu muzeum i
innych gości. Oglądają oni model Frohlicha okrętu LA BELLE, z drugiej wyprawy
Cavellier de la Salle, sławnego francuskiego badacza, który odkrył Luizjanę, ale utracił
ten szczególny statek u wybrzeży Teksasu. Odkrycie i zidentyfikowanie wraku
zainspirowało skomplikowany program wydobycia archeologicznego, a to z kolei
przywabiło Boudriot'a. Z empiryczną ewidencją szkieletu okrętu, plus jego własnych źródeł
archiwalnych, przygotował on plany i monografie. Dowiedziałem się, że planuje się
pełnowymiarowy, działający model LA BELLE.
Jestem wdzięczny za tą dygresję, bo jesteśmy spóźnieni 10 minut. Poza tym czuję
się trochę nieszczególnie po długim dniu wczorajszym. Boudriot zauważył nasze
spóźnienie ale zaakceptował je z wyrozumieniem. Ma na sobie trzyczęściowy szary
garnitur, wykrochmaloną koszulę z okrągłym kołnierzykiem koloru niebieskawego i buty
wyszczotkowane niczym czarna stal.
Dziś jest czas na porządkowanie rzeczy, a ja nie mogę zapomnieć aby go zapytać
o datę urodzenia (jakkolwiek osobistym to może być). Państwo Cadoret tego też nie
wiedzieli. Ale zaczynamy znów od powtórki prac inżynierskich, w dużej dokładności,
jako odpowiedź na pytanie postawione przez Bernard'a. Dowiaduję się, że Francuzi
używali żelaznych klamr już we wczesnych latach 1700, system wynaleziony przez
Gaubert'a, który był też, być może, pierwszym odkrywcą koła sterowego, jak również
ukośnych wzmocnień wręg. Dziś odstępy między przerwami są nawet krótsze niż
wczoraj, co zmusza Michele do skracania długich, do 5 minut trwających monologów, do
sekund. W końcu zostało tylko parę pytań.
Co pozostawił sobie do zrobienia? Cóż więcej pozostało?
"- Po wyczerpaniu
tematu okrętów wojennych i handlowych z XVIII wieku, z ich zróżnicowanym
takielunkiem i typami kadłubów, zdałem sobie sprawę z faktu, że teraz zapoznałem sie z
XVII wiekiem. To nowy kierunek"
"- Wraz z wkrótce mającym nastąpić opublikowaniem
rekonstrukcji LA BELLE, on teraz pracuje nad manuskryptem z 1684 o Kolumbie. Czy
on sam jest żeglarzem?
"- Tylko troszeczkę i wyłącznie po Morzu Śródziemnym w
towarzystwie starego przyjaciela, który jest jachtsmenem. Uśmiech.
"- Sam nie jestem wielkim żeglarzem."
W końcu który aspekt swej pracy jest dlań najtrudniejszym? Jakie jest jego
największe wyzwanie?
"- Upraszczanie, zawsze."
Dając odpowiedź tak prostą, jak mistrz Zen, nie kwapi się do dalszych wyjaśnień.
Wkrótce potem wywiad jest skończony. Nakładamy płaszcze i grupowo idziemy na
spacer wokół zakrzywionego ramienia Palais de Chaillot, zdążając ku rogowi skąd on
udałby się w jednym kierunku a my w innym.
Podczas gdy ja byłem zaprzątnięty myślami, jak tu się pożegnać i z uparcie
krążącą w głowie myślą, że czegoś zapomniałem, Boudriot nagle ostrzega mnie abym nie
wdepnął w psie gówienko na chodniku przed nami. Omijam je; on narzeka że jest ich
teraz tyle w Paryżu, żegna się i odchodzi bezzwłocznie. Idzie wzdłuż alejki, samotna,
energiczna sylwetka w płaszczu z wielbłądziej skóry, pochylony nieco naprzód jak osoba,
która ma trochę pracy do zrobienia.
Kiedy wróciłem do domu, czekało na mnie szereg nagranych wiadomości. Gdy
odpowiadałem na telefon od kumpla - żeglarza i entuzjastę antycznych łodzi, zapytał
mnie gdzie się podziewałem. Nie mogłem się oprzeć rzuceniu nazwiska:
"- Rozmawiałem z Jeanem Boudriot'em w Paryżu."
"- John kto?" - zapytał, zmuszając mnie do zebrania myśli.
"- Aha, masz na myśli to,
że on jest takim francuskim Choward'em Chapelle?"
Niezupełnie. Próbowałem wyjaśnić.
Obaj się różnili, z różnymi zainteresowaniami. Chapelle kolekcjonował stosy materiałów
z szerokiego wachlarza jednostek pływajacych; Bezmiar Boudriot'a polegał na jednym
okręcie w danej chwili, deska po desce. Próbowałem opisać bogactwo detalu i objętość
jego prac.
"- Wow" - wykrzyknął. "- A w jakim jest on wieku?"
Żachnąłem się. To właśnie było to zapomniane pytanie, i odpowiedziałem mu tym co
przyszło mi na jezyk: "- On jest odwieczny."